Rowerem po Warmii i Mazurach – spóźniona relacja

Rewelacyjnym pomysłem na tegoroczny wakacyjny urlop było wyposażenie opla w bagażnik dachowy i zabranie ze  sobą nad warmińskie jezioro rowerów. Dzięki temu udało mi się zobaczyć nieco tamtejszego świata zza kierownicy właśnie tego pojazdu. Bardzo lubię ten środek transportu, który jednak od lat przegrywa z motocyklem, czy samochodem. Co zrobić, moje życie mocno przyspieszyło więc i poruszać się trzeba prędzej.  A szkoda, bo rower to doskonały pojazd, którym można zobaczyć to, czego nie dostrzeżemy mknąć przed siebie czymś szybszym. Poza tym pozwala zachować niezłą kondycję, co też ostatnio zaniedbałem. A na dokładkę  tankować go nie trzeba… Podczas kilku lipcowych dni udało mi się nawinąć na opony zachodnioniemieckiego Herkulesa nieco ponad 100 kilometrów i nieco bliżej spojrzeć na krajobraz tej części dawnych Prus Wschodnich. Myślę, że te zimowe dni, które niestety nastały, są dobrą okazją, aby o tym nieco powspominać….

Na początek wybraliśmy się z synem Michałem nad pradawną granicę, która przebiegała w miejscowości Łajs, która przez kilkaset lat, aż do pierwszego rozbioru oddzielała katolicką Warmię od protestanckich Mazur. Opuszczamy camping i jedziemy przez kilka kilometrów szutrówką 

Przed nami piękne widoki!

Następnie droga wiedzie przez las. Wjeżdżamy do zapomnianej wioski pośród niczego – kilka poniemieckich domów to Bałdzki Piec.

Wreszcie docieramy na miejsce. Jestem nieco zawiedziony, bo wedle przewodnika turystycznego z Biedronki,ma tu być jeszcze budka wopisty i szlaban, którego nie ma. Trudno. Na pocieszenie są niezłe okoliczności przyrody. Sama granica zaś przebiegała na moście na kanale łączącym j. Kośno z z j. Łańskim.

Nieco więcej informacji o Łajsie: https://pl.wikipedia.org/wiki/Łajs

Kolejny dzień to następna, choć znacznie dłuższa wycieczka. Tym razem jadę sam.W planach mam odwiedzenie leżącego trzydzieści kilometrów dalej Pasymia. W tle widać panoramę pierwszej miejscowości – Butryny i górującego nad nią niegdyś ewangelickiego kościoła

Zjeżdżam z głównej drogi (nr 598) i kieruję się na Nową Wieś, a następnie do drogi nr 53, wiodącej z Olsztyna do Szczytna. Boczna droga, oznaczona na mapie kolorem białym jest typowym warmińsko – mazurskim traktem, wysadzanym z obu stron wiekowymi już drzewami.

Tuż przed miejscowością o niewiele mówiącej nazwie „Przykop”, dostrzegam dawne, poniemieckie gospodarstwo. Widać, że jest ono zamieszkane, jednak dość mocno zaniedbane. To niestety dość powszechny widok w tej części naszego kraju. Niewiele jest nowej zabudowy, zaś ludzie od kilku pokoleń (czyli od 1945 r.) zamieszkują domy pozostawione przez niemieckich właścicieli, które po tylu latach użytkowania nadają się do kapitalnego remontu, na który jednak brak jest pieniędzy, bo i skąd, skoro w okolicy od bezrobocia aż piszczy. A szkoda, bo wiele z dawnych domów to już prawdziwe zabytki i szkoda, aby tam popadały w ruinę.

W chwilę później jestem w Nowej Wsi. Moją uwagę przykuwa postanowiony na sporym wzniesieniu kościół, na moje oko w stylu neogotyckim.

Kościół, jak kościół, ale znajdujący się za nim niewielki cmentarz sporo mówi o przeszłości miejscowości i okolic, bowiem…

…na nagrobkach znajduje się wiele polsko brzmiących nazwisk: Jedamski

czy Trawna

Skład Polacy na ziemi Krzyżaków i Prusaków? To Mazurzy, czyli potomkowie polskich osadników z Mazowsza, którzy od XVI wieku przybywali na te ziemie w poszukiwaniu lepszego jutra. A ich życie nie zawsze było usłane różami. Jako katolicy byli postrzegani przez luterańskich Niemców jako gorsi od siebie, a ich kultura i język były tępione, co doskonale opisał Melchior Wańkowicz w cyklu felietonów „Na tropach Smętka”.  Dla wkraczającej zaś na te ziemie w 1944 r. i 1945 r. Armii Czerwonej Mazurzy byli zaś takimi samymi hitlerowcami, jak ich niemieccy sąsiedzi… O okrutnym losie, który spotkały tych ludzi świadczy choćby zbiorowa mogiła, na którą natknąłem się w samym środku lasu w drodze powrotnej. Spoczywają w niej rozstrzelani w styczniu 1945 r. przez czerwonoarmistów Niemcy o bardzo mazurskich nazwiskach – Matishewski , czy Zilski, z czego najmłodsza rozstrzelana dziewczynka nie miała jeszcze 5 lat. Może warto o tym pamiętać podczas letniego wypoczynku i mieć świadomość, że Mazury to nie tylko działka z domkiem z dojściem do jeziora, czy hotel Gołębiewski w Mikołajkach, ale też mroczna i trudna historia.

Wsiadam na Herkulesa i jadę dalej. Po kilku kilometrach wjeżdżam na oznaczoną na mapie na czerwono drogę nr 53. Do Pasymia mam już tylko kilkanaście kilometrów. Asfalt jest równy jak stół, a pojawiające się co chwile wzniesienia sprawiają, że udaje mi się utrzymywać średnią prędkość na poziomie 30 km/h.

Docieram na Mazury!

I wreszcie do Pasymia

Tuż za wjazdem do miasta na poboczu dostrzegam zniszczony bunkier, pewnie jeszcze z czasów ostatniej wojny…

…i dworzec kolejowy żywo osadzony w realiach słusznie minionej epoki

Pasym zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Pamiętam to miasto sprzed około dwudziestu lat, jako zaniedbane, szare, zniszczone i odrapane. Nieciekawe. Miejsce raczej odpychające, w którym nie chciałbym się znaleźć  na dłużej. Dziś jest tu zupełnie inaczej. Uwagę zwraca zwłaszcza centrum miasta, a zwłaszcza wyremontowany gmach ratusza i rynek.

Pasym to bardzo stare, pamiętające jeszcze Krzyżaków miasto. O przeszłości tego miejsca świadczy dziś naprawdę wiele. Oto fragmenty murów miejskich

I typowa zabudowa – warto zwrócić uwagę, iż poniższy budynek jest wpisany do rejestru zabytków, o czym świadczy stosowny znak graficzny błękitnej tarczy, umieszczony na elewacji

Dawna zabudowa

Drogę powrotną zaplanowałem szutrówką, wiodącą przez las. Co prawda dzięki temu zaoszczędziłem jakieś 20 kilometrów, ale to co wygląda dobrze na mapie, nie zawsze pokrywa się z rzeczywistością. Droga była piaszczysta, pagórkowata, dziurawa i ogólnie – bardzo męcząca. Ale bez strat, za to z doskonałym humorem i bagażem wspomnień popołudniową porą dotarłem na miejsce. Licznik pokazał przejechanych prawie 55 kilometrów.

Ostatnia wycieczka prowadziła zaś w zupełnie innym kierunku. Tym razem postanowiłem przejechać kilka kilometrów przez lat i dotrzeć do  miejscowości Łańsk, gdzie przed laty, ponoć jeszcze dla Bieruta, wybudowano okazały hotel, w którym przez cały ten czas był zamknięty i przyjmował tylko partyjnych gości. Dziś obiekt ten dziś jest otwarty dla zwykłych śmiertelników, dysponujących naturalnie odpowiednio zasobnym portfelem. Choć finalnie nie udało mi się dotrzeć do tego miejsca, za to natknąłem się na położoną w środku niczego poniemiecką wioskę, w której czas się zatrzymał dobre 80 lat temu…

Choć w niektórych miejscach tradycja łączy się już z nowoczesnością…

W ciągu tych kilku przebieg mojego Herkulesa zwiększył się o prawie 100 kilometrów. Ten kupiony kilkanaście lat temu za 150 zł rower po raz kolejny dowiódł swej użyteczności. W jego przypadku sprawdza się porzekadło, że warto kupić rzecz używaną, a dobrej jakości, niż marny, choć nowy produkt. Siedząc zaś w takie zimowe dni jak dziś przed ekranem komputera, spoglądam na mapę i zastanawiam się, gdzie podczas przyszłorocznego wyjazdu wybiorę się Herkulesem. Bo świat widziany zza jego kierownicy jest jeszcze ciekawszy.

 

2 uwagi do wpisu “Rowerem po Warmii i Mazurach – spóźniona relacja

  1. To prawda. Obie krainy można odwiedzać wiele razy i trudno jest „wyczerpać temat”. W tych rejonach za kilka miesięcy planujemy rozpocząć nowy weterański sezon.

    Polubienie

Dodaj komentarz