Zmieniał stryjek siekierkę na kijek, czyli znów jestem syreniarzem…

Od dawna wiem, że naszym życiem kieruje przypadek. I tym razem nie mogło być inaczej. Efektem ostatniego spotkania z Radkiem była dość ciekawa transakcja. Chętnie pozbyłem się ze swojego dość ciasnego garażu resztek emzetki , którą od lat trzymałem jako potencjalnego dawcę części dla mojej „teeski”. Od dłuższego czasu tylko się o nie potykałem, a, biorąc po uwagę roczne przebiegi mego enerdowskiego jednośladu, na poziomie 200 kilometrów rocznie, poszczególne części z „dawcy” przydałyby się może za 30 lat. Albo i nie… Może jestem staroświecki, albo najzwyczajniej brzydzę się handlarzy pojazdów używanych, ale uznałem, że skoro rama od emzetki wraz z przynależnościami nie jest mi potrzebna, a przyda się koledze, to niech ją zabiera i da jej lepsze życie. Radek zaś w podobnym tonie zaproponował wymianę, oferując coś, o czym od jakiegoś czasu znów zacząłem całkiem poważnie myśleć…

Syrena… Miałem takie dwie. 105ki.  Pierwszą, z 1980 r.  kupiłem w  2003 r. w stanie niejezdnym, po wielu latach spędzonych pod chmurką. Remont, jeszcze bardzo chałupniczym sposobem prowadziłem dwa lata, a  po trzech miesiącach jazd stwierdziłem, że to nie to… Następną Syrenę, z 1974 r., kupiłem w 2008 r., tym razem w pełni sprawną, z ciekawymi modyfikacjami poprzedniego właściciela, jak choćby wstawionym kompletnym zawieszeniem tylnym od syreny bosto. Pojazd między 2008 a 2009 przeszedł kapitalny remont blacharsko – lakierniczy i jakoś wyglądał. Syreną pojechaliśmy nawet do ślubu, niemal już 10 lat temu. Dobra passa skończyła się jednak wraz z udziałem w rajdzie w Mogilnie w 2010 r., gdzie, prawie 300 kilometrów od domu łożyska na wale korbowym się rozsypały. Od tego czasu, pomimo wymiany silnika, nie mogłem uzyskać sprawności tego wozu. To nie palił jeden cylinder, to ciekła nagrzewnica, to wysiadł rozrusznik…  W 2011 r. powiedziałem dość i Syrena znalazła nowego właściciela, a ja za pieniądze pochodzące z jej sprzedaży kupiłem Yamahę. Po jakimś czasie obrzydzenie do tego samochodu zaczęło ustępować i coraz częściej myślałem sobie, że fajnie byłoby znów zasiąść za sterami własnej Syreny. Dziś jest to już najprawdziwszy samochód zabytkowy z całą gamą świadczących o tym elementów, z których można choćby wymienić ładne nadwozie o designie z początku lat 50tych minionego wieku, ramową konstrukcję, zupełnie niewspółczesną pozycję za kierownicą, kończąc na legendarnym wręcz dwusuwowym silniku. Oczywiście Wartburg 353 pod każdym względem jest lepszy niż Syrena, ale nie ma tego „czegoś” i jest po prostu brzydki.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat ceny Syren poszybowały w górę osiągając zupełnie nieprawdopodobny pułap. W porządku, jest to zabytek bez dwóch zdań, ale nie jest to pojazd dla każdego, jak choćby nieciekawy maluch. Tu trzeba się przygotować na specyficzne prowadzenie, bardziej drobiazgową obsługę i nieco wyższą niż w innych tego typu autach awaryjność. Czyżby to była cena sentymentu?  W każdym razie, obserwując ogłoszenia internetowe od dłuższego czasu widzę, że za całkowicie wyeksploatowaną i niekompletną syrenę, kwalifikującą się do kapitalnego remontu blacharsko – lakierniczego sprzedający życzą sobie po kilka tysięcy złotych. Za pojazdy „na chodzie” należy zapłacić mniej więcej tyle ile za klasyczne auto zachodnie z podobnego okresu, oferujące zdecydowanie więcej…. Chyba robię się starym dziadem, bo nigdy nie przeznaczyłbym na zakup takiego truchła takiej kwoty.  Może dlatego, że pamiętam jak Syreny kosztowały kilkaset złotych. A może najzwyczajniej dlatego, że nawet gdybym dysonował taką kwotą, to zaraz znalazłby się jakiś bardziej rozsądny sposób na ich wydanie. Albo znalazłby się ktoś, kto by znalazł taki sposób na ich wydatkowanie… Tym samym myśli o zakupie Syreny traktowałem na zasadzie „ale fajnie byłoby mieć takiego”… Tym bardziej wielkim zaskoczeniem była dla mnie propozycja Radka:  „A może chcesz Syrenę?” Skoro nie mam możliwości wyłożenia znacznej kwoty na zakup sprawnego wozu, to niech będzie taki do remontu. Przecież większość robocizny wykonam samodzielnie, a brakujące części powoli skompletuję.  Remont może trwać i kilka lat, przez co nie będzie tak odczuwalny dla domowego budżetu.

Pojazd na zdjęciach wyglądał znajomo. To czarno – biała Syrena 105l, którą widziałem 15 lat temu na zlocie Syren i Warszaw na ul. Srebrnej. Przykuła moją uwagę i uwieczniłem ją nawet w swym albumie. Prezentowała typowe lata 90te, a mianowicie została przerobiona na… kabriolet. Przeróbka została dokonana w dość rozsądny sposób, bowiem odcięto tylko blachę dachu, pozostawiając słupki. Niestety, właściciel tego sympatycznego pojazdu miał pewne problemy i musiał się pozbyć wozu. Kilka lat temu kupił go Radek i wstawił gdzieś  kąt garażu.

Umawiamy się na wtorkowy wieczór. Wóz stoi w jeden z miejscowości gdzieś za Piasecznem. Syrena nie wygląda…

Wyciągamy ją z  pomieszczenia i pakujemy na lawetę. Zblokowany bęben hamulcowy nie ułatwia sprawy. Po godzinie jazdy ekspresówką jesteśmy u mnie

Oględziny samochodu budzą mieszane uczucia. Z jednej strony mam przed garażem najprawdziwszą Syrenę 105L z 1975 r., z kompletem dokumentów niezbędnych do rejestracji. Z dowodu rejestracyjnego wynika, iż przeróbka na kabriolet została dokonana w 1995 r. – z tego roku pochodzą adnotacje o zmianie barwy z  żółtej na czarno – białą oraz skreślono w pozycji „rodzaj nadwozia” słowo „zamknięte”, zastępują ce słowem „cabrio”. Na kwestię braku dachu można patrzeć w dwojaki sposób – jako na obciachową przeróbkę z okresu, gdy syrena była bezwartościowym, strasznym  gratem, bądź jako na znak czasów – gdy Polak chciał mieć kabriolet, ale taki prawdziwy, widziany w amerykańskim filmie znajdował się poza jego zasięgiem.

Swoją drogą, przeróbka została dokonana dość pomysłowo, gdyż na pozostałe słupki dachowe  stanowią stelaż do montażu dachu.

Wraz z przeróbką nadwozia zastosowano kilka innych udogodnień. Uszyto nową tapicerkę, dołożono zagłówki, bezwładnościowe pasy bezpieczeństwa. Ponoć poprzedni właściciel był rosłym chłopem, dlatego skrócił kolumnę kierowniczą i wstawił kierownicę od opla kadeta.

Pojazd jest kompletny, zarówno pod względem mechanicznym jak i galanterii, której w dużej mierze można  przywrócić dawny blask.

Taki smaczek – choćby po napisach umieszczonych na odblaskach widać, że to produkt krajowy

Inne zastosowanie pojemnika na płyn do spryskiwaczy zna każdy harcerz!

I na tym koniec zachwytów. Niestety, w pewnym momencie Syrena została odstawiona na bok,a otwartego dachu niczym nie osłonięto, przez co wewnątrz znalazła się woda, która przez lata dokonała niesamowitych spustoszeń w nadwoziu. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pojazd będzie kwalifikował się do remontu blacharsko – lakierniczego, ale myślałem, że będzie aż tak źle.

Z podłogi ostał się jedynie rdzawy spiek, który rozpada się przy dotknięciu nieuzbrojoną ręką.

Oględziny nadwozia podpowiadają, że remont tej części wozu nie ma sensu. Nie tyle ekonomicznego, bo całe przedsięwzięcie jest go pozbawione, ale istnieje ryzyko, że po odcięciu starej podłogi nie będzie do czego przyspawać nowej… Nie licząc godzin i biletów NBP poświęconych na tę operację. Myślę więc, że najbardziej rozsądnym wyjściem byłby więc zakup innego nadwozia do Syreny 105/105l, nawet takiego, które kwalifikowałoby się do nawet większej naprawy i osadzenie go na ramie, która zachowała się całkiem nieźle.

Z remontem Syreny i tak muszę się wstrzymać do czasu, gdy skończę Wartburga 312. Mam nadzieję, że nastąpi to w ciągu nadchodzącego roku. Do tej chwili mam czas na myślenie nad przyszłością mojego nowego „grata”.

Jeżeli ktoś posiada nadwozie do Syreny 105/105 (nawet takie gorsze, kwalifikujące się do naprawy) proszę o kontakt.

 

4 uwagi do wpisu “Zmieniał stryjek siekierkę na kijek, czyli znów jestem syreniarzem…

  1. KAROL NA GŁOWĘ UPADŁ JAK SCHODZIŁ Z SYPIALNI NA PIĘTRZE NA DÓŁ DO SALONU I TO DLA TEGO TAKIE POMYSŁY…

    ZA DARMO BYM TEGO NIE WZIĄŁ, A POZA TYM, GUSTA SĄ RÓŻNE, ALE AKURAT DLA MNIE TO WARTBURG MA W SOBIE COŚ I JEST ŁADNY A SYRENA JEST PO PROSTU B R Z Y D K A, A TA TO JUŻ W OGÓLE PASKUDNA.

    ALE O GUSTACH SIĘ NIE DYSKUTUJE.
    LICZĘ, ŻE KAROL Z CZASEM WYZDROWIEJE, JAK GŁOWA PO UPADKU ZACZNIE NORMALNIE FUNKCJONOWAĆ,

    A TYM CZASEM, MARTA, JESTEM Z TOBĄ I WSPIERAM CIĘ W TYCH CIĘŻKICH CHWILACH 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz